Ten sklep używa cookies aby poprawić wydajność oraz pozycjonowanie, podobnie jak miliony innych stron w internecie. Jeśli nie zgadzasz się na ich obecność, prosimy opuść stronę.

SYNC-u, kocham cię!

- Kategorie : Artykuły

Wstęp

SYNC, czyli możliwość automatycznego zsynchronizowania dwóch (lub więcej) utworów to chyba najbardziej znienawidzona funkcja dostępna w obecnych kontrolerach, odtwarzaczach i oczywiście oprogramowaniu (gdzie zresztą pojawiła się jako pierwsza). Lwia część użytkowników powyższych grzmi, że korzystanie z niej pozbawia Ciebie możliwości tytułowania się DJ-em, że jest tożsama z kompletnym brakiem umiejętności, ostatecznie, że jest powodem, dla którego DJ-ing umiera (to wyjątkowo powolna śmierć, bo słyszę ten argument nieprzerwanie od 2007 roku).

Czy tak jest w istocie? Nie, naturalnie, że nie. Czy manualne dogrywanie utworów to umiejętność, która w jakikolwiek sposób wyróżnia DJ-a? Skądże. A jeśli uparcie uważasz inaczej, to cóż - zachęcam do zmiany punktu widzenia.

Wróćmy do początku

Kiedyś faktycznie było to konieczne, aby relatywnie płynnie przechodzić pomiędzy utworami. Sam uczyłem się grać na gramofonach i odtwarzaczach (rozmaitych wynalazkach firm, których nazwy nie ośmielę się nawet wymówić, ale także na niezłych wtedy Pioneerach CDJ-800MK2) i wspólnym mianownikiem wszystkich tych urządzeń było to, że nie oferowały one żadnej, bądź niemal żadnej pomocy przy synchronizowaniu tempa dwóch utworów. Jedyną drogą, aby to zrobić był manualny beatmatching, czyli ręczne definiowanie wartości BPM przy pomocy pitchfadera (suwaka do zmiany prędkości) oraz dedykowanego koła JOG. Dodam, że niektórzy producenci, jak choćby Denon, instalowali w swoich odtwarzaczach przyciski Pitch Bend (które dublowały tak naprawdę działanie JOG-a), ale nie jest to rozwiązanie, które przyjęło się specjalnie dobrze.

Do dziś pamiętam jaką katorgą były pierwsze próby “zmatchowania” dwóch źródeł dźwięku. Problem był wielowarstwowy, ponieważ trudność sprawiała mi nie tylko utrzymanie wspólnej prędkości tychże - największym wyzwaniem było….usłyszenie, czy utwory w ogóle odtwarzane są choćby w zbliżonym tempie(!). Poważnie - samo zrozumienie idei stojącej za beatmatchingiem to proces, na którym wyłożył się niejeden.

Setki prób, dziesiątki godzin spędzone na mordowaniu dwóch bardzo podstawowych pod względem konstrukcji tracków (Nigdy nie zapomnę, gdy w na tym polu poczułem się już naprawdę nieźle i odkryłem, że chcę jednak grać Drum And Bass - Boom, cały proces zaczynał się od zera, jakbym zapomniał WSZYSTKO, czego do tej pory się nauczyłam. Do dziś mam dreszcze), hektolitry wylanego potu oraz ogarniająca mnie zewsząd frustracja, wynikająca z faktu, że CIĄGLE nie mogę tego pojąć.

Podczas mojego DJ-skiego debiutu, mającego miejsce w jednym z nadmorskich klubów, korzystając z cudzych słuchawek(!) oraz utworów, których nigdy wcześniej nie słyszałem(!!) doprowadziłem do kompletnej desynchronizacji utworów, czego efektem była panika, nagłe wyłączenie jednego playera, przejmująca, głucha cisza oraz setki par oczu osądzająco spoglądających na mnie. Stwierdziłem wtedy, że nigdy więcej nie chcę mieć z miksowaniem muzyki nic wspólnego.

Beatmatching? Żaden problem!

Dziś jednak jestem starszy i manualne zgrywanie tempa wydaje się dziecinnie proste. Jest to łatwe na tyle, że zaczęło być...nudne. Taka refleksja była zaczynem dla powstania tekstu, który teraz czytacie. Beatmatching to czynność, której istnienie obecnie naprawdę trudno uzasadnić. Nowoczesne odtwarzacze i oprogramowanie potrafią synchronizować utwory niemal bezbłędnie, pozwalając oddać się nam wirowi tworzenia kreatywnych przejść. I podobnie jak zmiana biegów w samochodzie, to wyłącznie mechaniczna czynność. Czy warto chwalić się umiejętnością wrzucania “jedynki”?

Co w zamian?

Zwyczajnie, proces ten wydaje się kompletnie bez sensu. Tracimy czas na to, aby utwory zsynchronizować, a potem cała nasza uwaga skupia się na tym, aby się one nie “rozjechały”. Przyznajcie - trudno w takich warunkach pozwolić sobie na bardziej kreatywny miks. Nie mówię, że jest to niemożliwe, ale byłoby ZNACZNIE łatwiejsze, gdybyśmy nie musieli poświęcać na to naszych zasobów.

Gdy beatmatchingiem zajmuje się sprzęt, możemy skoncentrować się na tym, aby nasz set był kreatywny i nietuzinkowy. Gdy w tle oprogramowanie w spokoju dba o to, aby tempo utworów było jednolite, możemy dodać dodać wokal, pomyśleć o skorzystaniu z samplera (lub Remix Decków w przypadku Traktora), poeksperymentować z pętlami, zacząć żonglerkę punktami Hot Cue lub zrobić 1001 innych rzeczy, które byłyby niemal nieosiągalne, gdyby nie wspaniała automatyka stojąca za niektórymi aspektami DJ-ingu.

Czy to nie brzmi znakomicie? Pomyślcie, czy NAPRAWDĘ chcecie, aby jakość Waszego grania była definiowana przez tę żmudną i powtarzalną czynność? I czy faktycznie kiedykolwiek, oglądając cudzy występ pomyśleliście “Wow, jak ten DJ świetnie dogrywa utwory”? Obawiam się, że w obu przypadkach odpowiedź będzie przecząca.

Na koniec

To nie jest tak, że jestem zaciekłym przeciwnikiem manualnego zgrywania beatu. Rozumiem doskonale, jaką przyjemność odczuwa nasz mózg, gdy dostarczamy mu zestaw pięknie zsynchronizowanych brzmień. Obawiam się tylko, że wielu DJ-ów wpadło w pewną pułapkę myślową sugerującą, że to jest fundament ich umiejętności - a tak zdecydowanie być nie powinno.

Zachęcam wszystkich do zgłębienia możliwości własnego sprzętu. Nowoczesne odtwarzacze i kontrolery oferują ogrom funkcji, które mogą zmienić każdy set w małe dzieło sztuki. Ograniczanie się tylko do puszczania kolejno utworów wydaje się wręcz ogromnym marnotrawstwem - zupełnie jakby mieć Ferrari tylko po to, aby co niedzielę jechać nim po bułki do lokalnego dyskontu.

Dajcie sobie (i swoim ukochanym zabawkom) szansę - jestem przekonany, że odkryjecie pasję do miksowania muzyki na nowo.

Udostępnij

Dodaj komentarz